To była miłość od pierwszego przeczytania. Miłość młodzieńcza i naiwna, jakiej zaznać może licealista-idealista, dla którego zmienianie świata wydaje się potrzebą pierwszą i pilną. Droga do celu wymagała dużo odwagi i straceńczej naiwności. Któż inny w takiej chwili mógł się wydać bratem, jeśli nie romantyczny pozytywista Wokulski? Poczułem powinowactwo duchowe, które wciąż trwa, choć naiwności dziś brak, a z charakteru Wokulskiego – po kolejnych lekturach i serialu (mistrzowskie trio Braunek-Kamas-Pawlik!) – wypreparowałem na swój własny użytek głównie cechy pozytywistyczne. Ale przecież nie o Wokulskim będzie ten tekst, ale o trzech słowach, bez których trudno sobie „Lalkę” wyobrazić.
Pierwszym z nich i szczególnym – ze względu na arcyważną postać Ignacego Rzeckiego – jest subiekt. To słowo doskonale czułoby się w towarzystwie terminatora i czeladnika, ale niestety – w odróżnieniu od tamtych – współcześnie używane bywa niezwykle rzadko. Kojarzę je właściwie tylko z nazwy programu do obsługi księgowej firm. A przecież subiekt mający swoje źródło w łacińskim subiectum jest całkiem bogaty w znaczenia. Mój dyżurny słownik PSWP przedstawia trzy i znając skromność Pana Ignacego, zupełnie by mu nie przeszkadzało, że o jego zawodzie autorzy piszą na końcu: 1. językoznawczy „w zdaniu: osoba, rzecz lub zjawisko, o którym się orzeka, któremu przypisuje się czynność, stan, właściwość; imienna część zdania (także niekiedy w formie bezokolicznika) połączona związkiem zgody z orzeczeniem” Uff… Ale gdybyśmy jednak nie do końca się orientowali, to mamy dalsze objaśnienie – przyporządkowanie czasownika dowolnemu subiektowi posiada siłę zdaniotwórczą i zachodzi prawie we wszystkich językach świata. W największym uproszczeniu (kolegów po fachu proszę o wyrozumiałość) subiekt to podmiot. 2. filozoficzny „istota, osoba poznająca, działająca, podlegająca emocjom, przekonująca się o czymś”. I cóż, tu też łatwo nie jest, więc warto się odwołać do synonimów i uproszczeń, czyli podmiotu, umysłu i istoty. 3. dawny „członek personelu sklepu, zajmujący się obsługą klientów, sprzedażą towarów”. [1] U Doroszewskiego subiekt filozoficzny jest na pierwszym miejscu, dalej nasz ekspedient, a w trzecim znaczeniu pojawia się z kwalifikatorem dawny „człowiek, jednostka, indywiduum”. [2]
Rzecki miał to szczęście, że jego szef nie tylko mu ufał jak przyjacielowi, ale przede wszystkim cenił jego fachowość i uczynił go swoim plenipotentem. Czyli „osobą upoważnioną przez mocodawcę do podejmowania czynności prawnych w jego imieniu, w jego zastępstwie” [3] czy też „osobą (…) upoważnioną przez mocodawcę do działania w jego imieniu” [4] Był po prostu pełnomocnikiem. Ale mniej popularne i niezwiązane z „Lalką” jest drugie znaczenie tego wyrazu. Otóż, w naszej historii, plenipotent to „poseł, który reprezentuje swoich wyborców lub nawet określone szczeble władzy państwowej, posiadający wszystkie pełnomocnictwa do przedstawiania i realizowania spraw leżących w jego kompetencji”. [5] Funkcję plenipotenta wprowadzono mocą ustawy o miastach w 1791 r. podczas obrad Sejmu Czteroletniego. Rzeczypospolitą podzielono wówczas na 24 wydziały miejskie, w których wybierano plenipotentów na sejm oraz do komisji skarbu i policji, czyli ówczesnego Ministerstwa Skarbu Państwa oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Plenipotenci nie mieli prawa głosu, a swoje racje mogli przestawiać jedyni ci, którzy należeli do którejś z komisji. Żywot tej instytucji był dość krótki, bowiem została zniesiona przez sejm rozbiorowy w 1793 r. [6]
Stanisława Wokulskiego, mocodawcę plenipotenta Rzeckiego określano wieloma epitetami. Był zatem: dorobkiewiczem, ambitnym spekulantem, bezczelnym kupczykiem, nikczemnikiem, a nawet nieuleczonym marzycielem, ale przede wszystkim był parweniuszem! Słowo to przywędrowało do polszczyzny z języka francuskiego – od parvenu „przybysz” (wg Doroszewskiego), choć wydaje mi się, że źródłem mógł być czasownik parvenir oznaczający „dochodzenie, osiąganie czegoś”. [7] Najzgrabniej parweniusza opisał Doroszewski: „osobnik, który robiąc karierę dostał się do wyższego środowiska i jest w tym środowisku traktowany lekceważąco, niechętnie; dorobkiewicz, nowobogacki, nuworysz” [8] I cóż na to poradzić, skoro nasz bohater sam czasem tak o sobie myślał? Wokulski sięgnął do kamizelki i dał mu pięć rubli czując, że poczyna sobie jak parweniusz. [9]
Mnogość określeń, jakie pojawiają się przy postaci Wokulskiego, pokazuje skalę skomplikowania charakteru tegoż. Prus szybko spotkał się z krytyką ówczesnych i tak na nią odpowiadał: bohater [Wokulski] jest typem bardzo złożonym jako człowiek epoki przejściowej, że wychował się w epoce czasu, który zaczął się poezją, a skończył się nauką, zaczął się ubóstwianiem kobiety, a skończył wyrozumowaną prostytucją, zaczął się rycerskością, a skończył kapitalizmem, zaczął się poświęceniem, a skończył geszefciarstwem, gonitwą za pieniędzmi. [10]
Złożoność natury Wokulskiego doskonale oddają opinie dwóch pań. Pierwszą z nich nasz człowiek epoki przejściowej pragnął zdobyć, druga była nim na swój sposób zafascynowana.
(…) panna Izabela często myślała o Wokulskim, a we wszystkich medytacjach uderzał ją niezwykły szczegół: człowiek ten przedstawiał się coraz inaczej. (…) Jego niepodobna było określić jednym wyrazem, a nawet stoma zdaniami. Nie był też do nikogo podobny, a jeżeli w ogóle można go było z czymś porównywać, to chyba z jakąś okolicą, przez którą jedzie się cały dzień i gdzie spotyka się równiny i góry, lasy i łąki, wody i pustynie, wsie i miasta. I gdzie jeszcze, spoza mgieł horyzontu, wynurzają się jakieś niejasne widoki, już niepodobne do żadnej rzeczy znanej. [11]
A to pani Wąsowska, która przerywa w Zasławskim lesie jego rozmyślania: W każdym razie sądziłam, że pan jest człowiek zimny, rachunkowy, który chodząc po lesie taksuje drzewo, a na niebo nie patrzy, bo to nie daje procentu. Tymczasem cóż widzę?… Marzyciela, średniowiecznego trubadura, który wymyka się do lasu, ażeby wzdychać i wypatrywać zeszłotygodniowe ślady jej stóp! Wiernego rycerza, który kocha na życie i śmierć jedną kobietę, a innym robi impertynencje. Ach, panie Wokulski, jakie to zabawne… jakie to niedzisiejsze!… [12]
Podsumowując, nie taki zwykły ten parweniusz jak go malują, ale lepiej dla niego, gdy ma właściwego plenipotenta, który niekoniecznie musi być subiektem. Czytajcie „Lalkę”!
BR, 29.09.2014 r.
[1] Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, T. 40, pod red. Haliny Zgółkowej, Poznań 2003, s. 453.
[2] Doroszewski W. (red.), Słownik języka polskiego, t. I-XI, Warszawa 1958-1969, http://doroszewski.pwn.pl.
[3] Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, T. 29, pod red. Haliny Zgółkowej, Poznań 2000, s. 63.
[4] Doroszewski W., op. cit.
[5] Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, T. 40, Ibidem.
[6] http://pl.wikibooks.org/wiki/Historia_administracji/Rzeczpospolita_1764_-_1795, 26.09.2014 r., godz. 01.30.
[7] http://pl.pons.com/t%C5%82umaczenie?q=parvenir&l=frpl&in=fr&lf=fr, 26.09.2014, godz. 01:40.
[8] Doroszewski W., op. cit.
[9] Prus B., Lalka, T. 1., Warszawa 1953, s. 188.
[10] cytat za: Bąbel A., Kowalczyk A. (red.), Leksykon »Lalki«, Warszawa 2011, s. 184.
[11] Prus B., op. cit., s. 324.
[12] Idem, T. 2., s. 150.
52.240097
21.016295