Kiedyś to był czerwiec!

Ćwierć wieku. Brzmi poważnie, ale faktycznie w tych dniach mija 25 lat od wydarzenia, które miało duży wpływ na moje życie. Oczywiście to kwestia perspektywy, bo wtedy wydawało mi się, jak pewnie wielu nastolatkom, że pomysły po prostu się realizuje. A pomysł był Agnieszki. I chyba na początku było nas czworo, a finalnie siedmioro. Byliśmy w podobnym wieku, ale nie byliśmy z jednej paczki. Prawie wszyscy byliśmy z tego samego osiedla i prawie wszyscy chodziliśmy do tego samego ogólniaka. A wcześniej niemal wszyscy chodziliśmy do tej samej podstawówki. Tak naprawdę jedyna zmienna, która była stała to wrażliwość. Taki banał.

To była akcja w stylu DIY, mieliśmy pomysł i wsparcie polonistki prowadzącej szkolne konkursy poezji oraz zaprzyjaźnionej bibliotekarki, która była dobrym duchem wielu inicjatyw kulturalnych w naszym mieście. Zebraliśmy materiał, przepisałem go na komputerze (niestety nie obyło się bez pomyłek, które skorygowaliśmy erratą), Ania użyczyła na okładkę swoją ilustrację, a w drukarni uwierzyli mi na słowo, że zapłacimy za zamówienie, jak tylko będziemy mogli. Dzień przez końcem roku szkolnego odebraliśmy towar, który – jak się okazało – stał się lokalnym bestsellerem i w ciągu dwóch dni sprzedaliśmy większość nakładu. Tytuł był poetycki, a jakże! „Dając tylko miłość / Dla świata jesteście niczym / Dla kogoś jesteście całym światem”, wersy zaczerpnięte z wiersza Daniela. Do dziś mi się podoba, tylko nie pamiętam, kto go wybrał.

Czerwiec 1998 r. był pełen wrażeń. Nie byłem pewien, czy zdam do następnej klasy, a jednocześnie mogłem z dumą pokazać rodzicom tomik wierszy, który wydaliśmy. Wprawdzie w półoficjalnym obiegu, bo książka formalnie nie miała ani wydawcy, ani numeru ISBN. Ale była czymś więcej niż zin, którego redagowałem. To była książka. To były wiersze. To była emanacja mocy i sprawczości. I przy okazji, co doceniłem dopiero po latach, połączyliśmy przyjemne z pożytecznym, bowiem zysk ze sprzedaży tomiku przeznaczyliśmy na zabawki, które trafiły do domu dziecka.

(Jakiś czas później wydaliśmy drugi tomik, z większą grupą autorów, przy wsparciu sponsora i miejskiej agendy i oczywiście bardziej profesjonalnie (tzw. egzemplarz obowiązkowy „Zanim powiesz…” trafił do zbiorów Biblioteki Narodowej). Ale to już było coś innego, brakowało tej szczeniackiej energii, a mnie napędzała głównie chęć zrobienia tego samego co wcześniej, tylko lepiej.)

Pokończyliśmy szkoły, rozjechaliśmy się po świecie, minęły lata. Nikt z naszej siódemki nie został zawodowym (sic!) poetą. Mam jednak nadzieję, że dla każdego z nas był to istotny moment, którego przypomnienie wywoła choćby mały uśmiech.  

Agnieszka, Ania, Daniel, Darek, Magda, Magda, dziękuję.

I serdeczne pozdrawiam Panią Ewę i Panią Janinę, które nam pomogły przy obu tomikach.

#byliśmymłodziocośnamchodziło #wierzęwpoezję

BR, czerwiec 2023

PS 1 Nie wiem, czy wszystko dobrze zapamiętałem, bądźcie wyrozumiali!

PS 2

xxx

Przychodzą takie dni, gdy trudno mi zrozumieć,
jak to się stało, że jeszcze niedawno martwiłem się, że Pani Ewa
nie przepuści mnie do następnej klasy, bo matematyka
nigdy nie była moją mocną stroną i na lekcjach
wolałem pisać wiersze niż być obecny.
Teraz wszyscy mamy po czterdzieści lat,
rozpięci pomiędzy rodziny, sobotnie grille i codzienne zmartwienia,
ja nadal piszę wiersze, tylko rzadziej
i mam nadzieję, że trochę lepsze.

W przypływie wspomnień zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej,
gdybym wtedy nie zdał i jak bardzo wpłynęłoby to na moje życie?
Być może obracałbym dziś milionami i dziękował Pani Ewie,
że dała mi sowitą nauczkę?

Podobno matematyka to poezja i najwyższe piękno,
czy to znaczy, że tamten nastolatek wybrał niewłaściwą bramkę?

15.07.2020

Kilka zdań o pisaniu i czytaniu

Może jednak czytanie ma przyszłość? W ubiegłym roku Polacy wydali ponad 30% więcej pieniędzy na książki niż w roku 2021 r. [1] Jednocześnie znikają małe księgarnie, a na rynku rozpychają się sklepy internetowe i dyskonty oferujące książki po tak niskich cenach, że te na okładkach wydają się absurdalne. Gdzieś w tym wszystkim jest czytanie, które już dawno dało się wyprzedzić pisaniu, nadpodaży słów, półkom, które trzeszczą pod ciężarem książek i czytnikom, których procesory aż piszczą na myśl o kolejnych e-bookach. A przecież coraz więcej osób nie czyta książek, tylko ich słucha.

Może jednak pisanie ma sens, mimo tego galopu autorów, wydawców, blogerów i dziesiątek godzin poświęcanych przez nas na oglądanie seriali? Każdy ma swoje zdanie na niemal każdy temat i wielu z nas chętnie tym zdaniem się podzieli, pisząc, robiąc zdjęcia, kręcąc filmy. Wytwarzamy niepoliczalne ilości treści i jednocześnie, pomiędzy interesami, obowiązkami, relacjami i snem, szukamy – z mniejszą lub większą determinacją – tego, na co chcemy strawić tzw. wolny czas. Oczywiście doradców, czy raczej podpowiadaczy, jest całe mnóstwo: celebryci, biznesmeni, politycy i kapłani. I tak jak od czasów Orłów Górskiego każdy Polak zna się na piłce nożnej, tak w ostatnich latach okazało się, że doskonale znamy się na medycynie, ekonomii, wojnie (#wolnaukraina) i oczywiście na moralności – od jakiegokolwiek boga lub od jego braku by się ona nie wywodziła. I tak się kręci. Jedni piszą, drudzy czytają, trzeci udają, że rozumieją. Sam się na tym łapię, że nie wszystko jestem w stanie przyjąć i przetrawić, nie z powodu kłopotów z myśleniem abstrakcyjnym, a raczej z powodu niewystarczających kompetencji intelektualnych; braku chęci zgłębienia czegoś, co wymaga większego wysiłku; deficytu skupienia. Ale jednak ciągle czytam i cieszę się, że ktoś wcześniej napisał. Bo nawet jeżeli łatwiej zapamiętuje się sceny i dialogi z filmów, to słowa z powieści czy wierszy wchodzą w człowieka głębiej i pilnują, by ten czy ów nie był (zbyt) spokojny. A spokoju podobno przybywa z wiekiem i doświadczeniem, gdy człowiek już wie, czym jest żałoba i rozpacz tak gwałtowna, że dławi rytm serca i przyszłość (…) / olśnienie musi pertraktować z tygodniami postu, / musisz wybierać i rezygnować, grać na zwłokę (…). [2] Poezja poszerza świadomość. To olśnienie, które mi towarzyszyło wiele lat temu, gdy zacząłem czytać wiersze Adama Zagajewskiego, nie mija, choć rzeczywiście współistnieje z postem, bo treści zapadających w pamięć i/lub w serce jest nieproporcjonalnie mało w stosunku do ich nakładów, dziś liczonych częściej w gigabajtach niż w stronach.

Gdyby nie czytanie, nie próbowałbym pisać, a robię to dobre ćwierć wieku, ciągle z nadzieją, że ma to sens; chociaż ta nadzieja się gubi, zagrzebuje w tygodniach, miesiącach, latach zwątpienia. To czytanie sprawiło, że próbowałem być dziennikarzem, opisując świat bazując na faktach, łączących się z uczuciami, zamierzeniami i decyzjami konkretnych ludzi. Pisanie nadal może mieć sens, ale czy ma sens dzielenie się nim? Czy ludzie mają chęć poznawać opinie innych? To pytanie od lat stawiają sobie wydawcy i redaktorzy prasy drukowanej. Niewielu ludzi zaczyna dzień od lektury gazety, reportaże prasowe coraz rzadziej wstrząsają światem – o oddziaływaniu zbliżonym do tekstów Boba Woodwarda i Carla Bernsteina na temat afery Watergate można już tylko pomarzyć. A ostatnim aktem dziennikarstwa w starym stylu, wypatrywanego jeszcze przez czytelników, były teksty reporterów „The Boston Globe” o molestowaniu seksualnym i pedofilii w Kościele katolickim (2002-2003). Niby nadal padają zapewnienia, że pogłoski o śmierci prasy są przesadzone, a jednocześnie korporacje wydawnicze na potęgę zamykają tytuły, redukują zatrudnienie i przenoszą treści do Sieci, zapewniającej stabilniejsze przychody i zapewne większe dochody niż udoskonalony wynalazek Gutenberga.

Reportaż, który miał znaczenie – Anna Bikont o zbrodni w Jedwabnem, „Gazeta Wyborcza”, 10.03.2001 r.

Pisanie może mieć sens również wtedy, gdy dom i szkoła – jakkolwiek symbolicznie i niejasno brzmią te pojęcia – przyczynią się do rozwinięcia w młodych ludziach nawyku czytania. Wtedy jest dużo bliżej do pasji i samodzielnego odkrywania, jak wiele oferuje ta prosta czynność. W podstawówce jednym z najważniejszych miejsc była dla mnie biblioteka i przywilej buszowania między regałami, co wówczas nie było takie oczywiste, bo to nauczyciel czy bibliotekarz (zwykle bibliotekarka) miał przemożny wpływ na dobór lektur młodego człowieka. Można sobie żartować z dzieciaków czytających w latach 80. i 90. książki Karola Maya o Dzikim Zachodzie, ale przecież jego powieści o Winnetou były znakomitym ćwiczeniem wyobraźni. Mam nadzieję, że podobną funkcję pełnią dziś przygody Harry’ego Pottera, choć skala popularności książek J. K. Rowling i machina biznesowa sprawiły, że wyobraźnia ma tu mniejsze pole do popisu, skoro zmaterializowano niemal każdy detal z powieści, a główny bohater już na zawsze będzie miał twarz Daniela Radcliffe’a. Ten mechanizm utożsamiania bohatera literackiego z emploi aktora to nic nowego, wszak trudno sobie wyobrazić Kmicica inaczej niż za pośrednictwem fizjonomii Daniela Olbrychskiego. Ale nie byłoby popkulturowego imperium J. K. Rowling i Warner Bros. oraz ikonicznej roli Olbrychskiego, gdyby nie książki. W latach 60. Antonina Kłoskowska opisując kulturę masową stwierdziła, że ekranizacja dzieł literackich skłania część widzów do zapoznania się z literackim źródłem filmu, podając jako przykłady Tołstoja, Hemingwaya czy Faulknera. [3] Pozostaje mieć nadzieję, że ten mechanizm zwrotny wciąż działa. I nadal najważniejsza jest dobra (o)powieść. Bo przecież wszystkiego nie da się pokazać? Chyba.

BR, 04.02.2023 r.

 

[1] https://rynek-ksiazki.pl/aktualnosci/polacy-kupuja-coraz-wiecej-ksiazek-ale-nie-w-ksiegarniach/, dostęp 03.04.2023, godz. 20.00.

[2] Adam Zagajewski „Mów spokojniej” w: A. Zagajewski, „Wiersze wybrane”, Kraków 2010, s. 204-205.

[3] Antonina Kłoskowska „Homogenizacja kultury masowej a poziom kultury” za: „Antropologia kultury, Zagadnienia i wybór tekstów”, wstęp i red. Andrzej Mencwel, Warszawa 2000, s. 503

Tomiki w garść i pięści w górę, czyli poezja w służbie punk rocka

Punk rock słowem stoi, wiadomo. Teksty bywają lepsze i gorsze, ale najczęściej mają swoją wagę i o coś w nich chodzi. Czasem wchodzą nawet do języka potocznego, jak slogan Dezertera: Jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie. Albo jak hasło Strajku Kobiet: „Nigdy nie będziesz szła sama”, które od początku kojarzy mi się z piosenką Guernicy Y Luno „Nie będziesz szedł sam”, choć to zapewne przypadek. Ale bywa i tak, że punkowcy nie używają słów. Swoich. I sięgają po poezję.

Nie wiem, kto zaczął, moje pierwsze skojarzenie to wczesna Pidżama Porno i kaseta „Ulice jak stygmaty” (1989), tudzież płyta „Ulice jak stygmaty – absolutne rarytasy” (1999), na której poezja odgrywa niepoślednią rolę. Są tam zapożyczenia z Majakowskiego w przekładzie Antoniego Słonimskiego („Lewą marsz”) i z Anatola Sterna („Nimfy”). Pojawia się też wątek anglosaski – wiersz Dylana Thomasa „Dłoń, która podpisała papier” (tłum. Stanisław Barańczak). Jednak chyba najciekawiej wypada trawestacja „Ballady o krwi prawdziwej” Rafała Wojaczka. Wiersz nie ma marszowego rytmu i jest dużo dłuższy, ale Krzysztof „Grabaż” Grabowski zaczyna piosenkę ostatnią zwrotką, później wybiera poszczególne strofy i układa je we własnym porządku, niekiedy miesza szyk zdania, co nieco też od siebie dodaje, jak choćby okrzyk stanowiący formę refrenu: „Krew prawdziwa!”.

Drugi Krzysztof Grabowski, autor wielu ponadczasowych tekstów Dezertera, bardzo rzadko odstępuje od swojej powinności i dopuszcza do głosu poetów. Ale zdarzało się! Najpierw zaadaptował wiersz Donalda Justice’a, z którego zrobił niezapomniany „Rejestr wariatów” („Kolaboracja II”, 1989), a potem Dezerterzy poddali się „Wiatroaeroterapii” Andrzeja Bursy („Wszyscy przeciwko wszystkim”, 1990). Robert Matera w tej piosence wyczynia niezłe wygibasy artykulacyjne, by oddać rytm tekstu i utrzymać jego nieco szalony i niepokojący klimat. Zmienia drobiazgi, pojedyncze głoski, ułatwiając sobie śpiewanie, ale nie wpływa to na substancję wiersza. Na trzecie podejście Dezertera do poezji trzeba było czekać niemal dwie dekady – w 2009 roku zespół wziął udział w projekcie Muzeum Powstania Warszawskiego, którego efektem była kompilacja utworów do wierszy Tadeusza Gajcego („Gajcy”, 2009). Dezerter nagrał „Śpiew murów”, w którym Materę wokalnie wsparła Agata Konador.

Również skamandryci, starsi o pokolenie od Gajcego, za sprawą tekstów Juliana Tuwima zostawili swój ślad w krajowym punk rocku. Jeden z najbardziej znanych wierszy Tuwima – spopularyzowany w 2003 r. przez zespół Akurat – „Do prostego człowieka” dekadę wcześniej przypomniała kapela Liberum Veto („Wolny, nie pozwalam”, 1993). Ten antywojenny utwór jest jedną z najbardziej uniwersalnych i nieustająco aktualnych wypowiedzi poetyckich. Co ciekawe, po publikacji w 1929 r. w dzienniku „Robotnik” na autora spadła fala krytyki, którą ten odpierał w liście do redakcji, tłumacząc swoje intencje.

„Robotnik” nr 316, 03.11.1929, źródło: Polona.pl

Ten wiersz Tuwima, a właściwie dziesięć wersów z końcowej jego części, pojawia się także w piosence „Spacer w deszczu bomb” Włochatego („Zmowa”, 2000). Słowa Tuwima stanowią swoiste intro do tekstu napisanego przez zespół, oczywiście o przesłaniu antymilitarnym. Zastanawiam się tylko, jak w tym kawałku odnalazł się wokalista Paweł Pawłowski „Paulus”, który kilka lat później został dyrektorem Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, a dziś szefuje Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie?

Tuwima znajdziemy również na kasecie „To tylko sen?” (1996) zespołu Odnowa ze Zduńskiej Woli. Wiersz „Odi profanum vulgus et arceo…” (za Horacym: „Nienawidzę nieoświeconego tłumu i unikam go”) – tutaj pod przybranym tytułem „Nienawidzę niezdecydowanych” – jest skrojony pod punkową bezkompromisowość, oferując proste wyliczenia opisujące rzeczywistość początku jak i końca XX wieku. Z jakiegoś powodu Odnowa pominęła dwa przedostatnie wersy poświęcone zapewne klerowi: A chciwa czerń szpieguje samotność serc naszych / W tym wieku rozjątrzonym, wydętym, okrutnym. [1]

Luźno związana ze skamandrytami była Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. To nie tylko poetka miłości, jak głosi stereotyp, lecz fascynowała ją również natura, przemijanie, cierpienie. [2] Jej dwa utwory, zupełnie różne w treści i formie trafiły do repertuaru Post Regimentu i Fate.

Post Regiment sięgnął po czterowiersz „Krowy” z tomu „Pocałunki” (1926), który znalazły się na ich drugiej („Czarzły”, 1996) i trzeciej płycie („Tragiedia wg Post Regiment”, 1998). Ta ostatnia to hołd złożony stołecznej grupie Tragiedia, która Jasnorzewską wezwała już pod koniec lat 80. (split „Tragiedia ’88-89 / PSI 01-02”, 2004). Co ciekawe, w obu wykonaniach, mocarnych i dobitnych, tekst jest potraktowany dość swobodnie. „Krowy” można było również usłyszeć w XXI wieku za sprawą występu Niki z Dezerterem na festiwalu w Cieszanowie w 2015 r.

Krowy

Uśmiechnięci, obojętni i zdrowi
krążycie spokojni w pobliżu
jak trawę żujące krowy
wkoło kogoś, co umiera na krzyżu…

Za: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska „Pocałunki”, Warszawa 1932, s. 22, źródło: Polona.pl

Z kolei Fate na swojej płycie „Ananke” (1995) zamieścił apel „Do mięsożerców” z tomu „Surowy jedwab” (1931). To wiersz jednoznaczny, pełen żaru i świetnie pasujący do scenowej bezkompromisowości. Pawlikowska-Jasnorzewska podobno okresowo bywała wegetarianką, a także unikała alkoholu, więc bez kłopotu otrzymała przepustkę do undergroundu.

Natura to istotny topos w twórczości Ernesta Brylla. Poeta z przytupem wkroczył na punkrockowe salony, bowiem jego wiersz trafił na jedną z najpopularniejszych płyt lat 90. Myślę oczywiście o albumie Aliansu „Cała anarchia mieści się w uliczniku” (1996), na którym pod tytułem „Kolęda” znajdziemy liryk „Niech nam się wreszcie myśli otworzą…”, idealnie pasujący do rozwijającej się wówczas świadomość ekologicznej sceny niezależnej: (…) Niech nam się wreszcie myśli otworzą / Na mowę zwierząt, pokorę zboża / Na śpiew kamienia, wody płakanie / I na korników suchą litanię (…). [3] Inny wiersz Brylla – „Świniobicie” przejmująco wykrzyczała La Aferra na kasecie „La Programo” (1996).

W tym krótkim zestawieniu nie może zabraknąć Allena Ginsberga i jego „Skowytu” („Skowyt i inne wiersze”, 1957), którego fragment pojawił się na ostatniej płycie Smar SW „Samobójstwo” (1997). Zespół zaczynał od prostego grania pod hasłem „Pierdolę nazistów – albo ty albo ja”, a pożegnał się pełnokrwistym i mrocznym materiałem à la Neurosis. Świat chyli się ku upadkowi, nie sprawdziła się ani religia, ani konsumpcjonizm, rozum toczy odwieczną walkę z sercem. Czy jest jakaś nadzieja dla ludzkości? Czy jednak jesteśmy skazani na Molocha, którego miłość to bezmiar nafty i kamienia? Szukanie odpowiedzi w toku.

Na koniec jeszcze kilka słów o wyjątkowej Śmierci. To szwedzki band, który polskie teksty uczynił rdzeniem swojej twórczości. Wokalistka Nina Färdig studiowała język polski na Uniwersytecie Sztokholmskim i na Uniwersytecie Śląskim, przez kilka lat w naszym kraju bywała, a nawet przez jakiś czas mieszkała. Färdig wypożyczyła fragmenty tekstów od zespół punkowych (Deuter, Dezerter, Homomilitia, Post Regiment), ale i tych bardziej mainstreamowych (Kult, Maanam) oraz oczywiście od poetów (Szymborska, Tuwim, Zagajewski). Przy tworzeniu swoich piosenek zastosowała metodę „kopiuj-wklej”, by uniknąć błędów gramatycznych. [4] Krótsze i dłuższe fragmenty tworzą słowne kolaże i mozaiki, których nikt do tej pory nie ułożył. Artystka śpiewa w oryginale, często przesuwając akcenty, co dodaje utworom błysku szaleństwa. To wyjątkowa propozycja artystyczna i niezależnie od muzycznych preferencji Śmierć warta jest sprawdzenia – płyty: „Godzina pusta” (2018) i „Paranoja” (2021).

Oczywiście poetyckich tropów w szeroko pojętym punk rocku jest dużo więcej. I najczęściej nie są to tak oczywiste wybory jak Norwid (tu akurat szkoda!) czy Stachura w rocku i w tzw. krainie łagodności. Scena hardcore punk zaprosiła i Rilkego, którego zaszyfrował Świat Czarownic w numerze „Szuflada” („Hokka Hey”, 1993); i Mirona Białoszewskiego z jego niewyczerpaną odą do radości („Ach, gdyby nawet piec zabrali…”) na płycie Blowins („2015-2020”, 2021); a także Janinę Porazińską z wierszem „Chciał się żenić burak” alias „Bajeczka” zespołu Heroina („Heroina”, 1998).

Wszystkie te przykłady to niezbity dowód na to, że poezja nie ogląda się na nic, jest otwarta i zawsze gotowa, by tobie pomóc. A więc tomiki w garść…

BR, 04.03.2022 r.

[1] Więcej o tym wierszu i jego interpretacji przez grupę Stan Oskarżenia oraz m.in. o Fate, Włochatym i poetyckim wcieleniu Tomasza Budzyńskiego można przeczytać w artykule Michała Friedricha „»Bezradni rząd, ministrowie, żandarmi…« Recepcja poezji w punk rocku XX i XXI wieku. Wybrane przykłady polskie” („Prace Literaturoznawcze” nr V/2017).
[2] O wielowymiarowej twórczości MPJ opowiada prof. Grażyna Borkowska w audycji Polskiego Radia, 07.07.2005.
[3] Ernest Bryll, „Na ganeczku snu”, Lublin 2004, s. 69.
[4] Wywiad z Niną Färdig w: „Pasażer” nr 37, jesień 2021-zima 2022, s. 140-143.

Notatka #25: Poeta odchodzi, zaraza zostaje

27.07.2021, Działdowo

Od kilku tygodni obiecuję sobie, że w końcu napiszę tę notatkę. Taką ostatnią, choć wróg wciąż jest w natarciu, to jednak już się oswoiliśmy z jego gębą i życie stało się niemal znośne. Próbowałem wiosną pisać o odejściu Adama Zagajewskiego, ale banał gonił banał, lepiej było poczekać. Chyba właśnie do dziś.

Zagajewskiego zacząłem czytać jakieś dziesięć lat temu. I niemal natychmiast okazało się, że jego pisanie jest jak koło ratunkowe. Czy raczej jak szalupa, dzięki której na dobre wróciłem do poezji po kilkuletniej rozłące. Szalupa ta pozwoliła mi płynąć dalej, znów szukać, podziwiać, zgłębiać, ale i chować się. Bo poezja bywa schronieniem, daje poczucie bezpieczeństwa. I swoją twórczością Zagajewski nie raz mi to zapewniał. A ja – jakkolwiek pretensjonalnie to zabrzmi – rewanżowałem się poecie niosąc jego wiersze dalej. Wszak poezja wzywa do życia, do odwagi w obliczu cienia, który się powiększa. [1] Uznajmy za heroizm naszych czasów, taki z przymrużeniem oka, namawianie do czytania wierszy, do poszukiwania blasku. [2] Straceńcza misja, której nie powstydziłby się pewien rycerz z La Manchy. Naprawdę wierzę, że poezja jest dla każdego i bez niej jest jakby gorzej, mniej, chłodniej. Przecież, kto poznał szalony bieg poezji, nie zazna więcej kamiennego spokoju rodzinnej prozy – właśnie z „Ody do wielości” dowiedziałem się, że miłosne listy zawsze trafiają w końcu do muzeum, ciekawscy są wytrwalsi niż zakochani. [3] Polecam takie małe odkrycia, dostarczają całkiem świeżych myśli, pozwalają chociaż na chwilę oderwać się od codziennych przekonań i przyzwyczajeń. Poeta odszedł, na szczęście jego słowa zostały.

zagajewski_niewidzialna_rekaŹródło: https://www.wydawnictwoznak.pl

Wczoraj w sklepie, przy kasie, miałem w zasięgu wzroku jakieś dziesięć osób i tylko trzy z nich były w maseczkach. Podobnie rzecz się ma w wielu hotelach, restauracjach i innych zadaszonych przestrzeniach wspólnych. Sam się łapię na tym, że gdy w sposób odczuwalny dana większość maseczki kontestuje, to i ja rzadziej ją zakładam. Ale myślę sobie, że gdyby każda z tych osób, która wybiera „wolność” była zaszczepiona, to łatwiej byłoby znieść tę wykrzywioną wersję obywatelskiego nieposłuszeństwa. Zamiast tego antyszczepionkowe pospolite ruszenie zaczyna atakować punkty szczepień i tylko czekać aż poleje się krew. Tymczasem nasz nierząd, nie od wczoraj przecież, woli się zajmować wojowaniem z TSUE i lewacką indoktrynacją oraz bronieniem wolności, jak to pięknie ujął pan Mateusz.

Mam wrażenie, że przez ostatnie kilkanaście miesięcy nasze osuwanie się w przepaść przyspieszyło. Jeszcze trzymamy się resztek gałęzi ostatniego drzewa rosnącego na zboczu, ale przecież jedno drzewo nie utrzyma dumnego narodu znad Wisły. Ilość gniewu, nietolerancji i nieliczenia się z innymi rośnie wprost proporcjonalnie do ilości zaszczepionych ludzi. I gdyby konsekwentnie przyjmować, że szklanka jest do połowy pusta, to okazałoby się, że jesteśmy bezwolnymi marionetkami w rękach wielkich korporacji, za którymi stoją bezduszni kapitaliści. Świat powinien być jednolity, raczej pszenno-buraczany (i to niekoniecznie dosłownie) niż wielkosmakowy i kosmopolityczny. A na jego czele powinien stać wódz, który wie, jak prowadzić swój lud ku chwale, niezależnie od tego, czy ma do tego kompetencje i choćby śladowe ilości inteligencji emocjonalnej. Maszerować, nie dyskutować, brać co dają i latać na wakacje do Egiptu. A jak się komuś nie podoba, to zawsze może wyjechać, jak w roku 68. Może przesadzam, może dopada mnie zmęczenie rzeczywistością i tak naprawdę nie ma żadnego „lex TVN”, bezczelnego pana Stanisława i bezwolnej pani Julii, a tych kilka par dziewczyn i chłopaków, które widziałem ostatnio na koncercie czuje się w naszym (k)raju doskonale… A jednak sądzę, że wątpię. Dlatego wcale mi się nie uśmiecha, że zaczynam odkrywać, że jestem rozczarowanym idealistą. Bo nie dość, że idea już nie niesie, to w dodatku na języku czuć gorzki posmak. Ale podobno nie można się załamywać i trzeba doceniać to co się ma, namawiam więc – również siebie – do uważności i empatii. W tym może być ratunek – i dla nas i dla tego drzewa.

BR

Wiersze Adama Zagajewskiego można przeczytać na „Stronach poezji”:
[1] „Houston, szósta po południu”, http://stronypoezji.pl/monografie/houston-szosta-po-poludniu
[2] „Poezja jest poszukiwaniem blasku”, http://stronypoezji.pl/monografie/poezja-jest-poszukiwaniem-blasku
[3] „Oda do wielości”, http://stronypoezji.pl/monografie/oda-do-wielosci

Notatka #24: poeci i piłkarze w jednym stoją domu

18.10-26.11.2020, Warszawa

Kilka tygodni temu pierwszy raz sięgnąłem po „Znak”, czasopismo, które prawdopodobnie każdy humanista powinien czytać od kołyski. Numer 784. poświęcony był zdrowiu psychicznemu i po tej niełatwej lekturze miałem nawet coś do powiedzenia, ale tekst gdzieś mi utknął. Wrócił wczoraj, gdy nadeszły wieści o śmierci Diego Maradony.

Justyna Bargielska, znakomita poetka, opowiedziała w „Znaku” o życiu z chorobą afektywną dwubiegunową. Opisała fragment swojej rzeczywistości z okolic początku pandemii, o tym, jak walczyła, by trwać. Pewnie wiele osób pamięta, co robiło ósmego marca, choć raczej nie ze względu na kalendarzowe święto kobiet, a na fakt, że był to ostatni weekend wolności. Ja akurat byłem w zagranicznej delegacji i spacerowałem z kolegami z pracy po deszczowym Delft, kupiłem gomółkę sera i fajansowy kubek z „Dziewczyną z perłą” Vermeera. Pani Justyna miała mniej przyjemny dzień i choć, jak sama pisze, statystycznie wszyscy mieliśmy ciężko przez ostatnie miesiące, to jednak akurat pandemia kiedyś się skończy. Chyba. Nie bardzo mi się to składa, trudno pisze się o cudzych emocjach, choć pewnie, że łatwiej niż o swoich… Może po prostu przeczytajcie, co i jak napisała Pani Justyna. Zrobiła to tak potoczyście, że chciałoby się, aby to była literacka fikcja. Ale nie jest.

Wczoraj odszedł półbóg, półpiłkarz Diego Armando Maradona. Król masowej wyobraźni abdykował w wieku zaledwie 60 lat. Był jedną z największych gwiazd sportu XX wieku. Dzięki swojemu talentowi i pracy, doprawionymi mieszanką sprytu, arogancji i szczęścia wyszedł z biedy i stanął na sportowym szczycie, zdobywając z drużyną Argentyny mistrzostwo świata w Meksyku w 1986 r. Ćwierćfinałowy mecz tamtego turnieju Argentyna-Anglia (2:1) przyniósł dwa cuda, które otworzyły Maradonie drogę do świętości. Najpierw strzelił gola ręką i widziało to sto tysięcy ludzi na stadionie, lecz nie zauważył tego sędzia. Być może słusznie, skoro Maradona po meczu stwierdził, że to była ręka Boga („mano de Dios”). Dla odmiany druga bramka padła po wybornej akcji, podczas której Boski Diego mijał jak tyczki kolejnych rywali. Akcja ta uznawana jest za jedną z najbardziej spektakularnych w dziejach futbolu.

W następnym sezonie Maradona doprowadził do pierwszego w historii mistrzostwa Włoch przeciętną wówczas drużynę z Neapolu, stając się jednym z symboli miasta, nie mniejszym, lecz na pewno bardziej wybuchowym, niż Wezuwiusz. W klubowej gablocie wylądowały również trofea za Puchar i Superpuchar Włoch, kolejne mistrzostwo i Puchar UEFA. Władca Neapolu nosił numer 10 („El Diez”). Niestety, przegrany w finale z Niemcami mundial Italia’90, obfitujący w podteksty i napięcia – półfinałowy mecz Włochy-Argentyna rozegrano na kipiącym od emocji stadionie Napoli – spowodował, że  opuszczał ukochane miasto niczym zbieg.

Maradona przyciągał skandale jak magnes, zarówno te boiskowe – jako zawodnik FC Barcelona sprowokował bijatykę po meczu z Athletic Bilbao w 1984 roku, a 10 lat później opuszczał MŚ w USA po wykryciu dopingu – jak i te pozaboiskowe – bliskie spotkania z neapolitańską mafią, aresztowania za posiadanie kokainy, strzelanie z wiatrówki do dziennikarzy czy kontrowersyjna zażyłość z Fidelem Casto. W tle było wieloletnie uzależnienie od narkotyków i alkoholu, które niewątpliwie wpłynęły na karierę słynnej dziesiątki. Bycie Diego Maradoną to na pewno nie była łatwa robota – każdy chciał grać jak on, lecz nikt nie chciałby nim być.

Przypominał trochę upadłych mistrzów boksu, którzy wchodzą na ring, niezależnie od formy sportowej i mentalnej, byle tylko znów poczuć dreszcz i/lub zarobić trochę pieniędzy i/lub zapomnieć o wewnętrznym mroku. W dokumencie Asifa Kapadii „Diego” piłkarz mówi wprost: Na boisku życie się nie liczy. Nie liczą się problemy. Nic się nie liczy.

Według badań WHO z 2010 r. 38,2% populacji krajów UE wraz z Islandią, Norwegią i Szwajcarią cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne, w tym uzależnienia (za raportem „Zdrowie psychiczne
w Unii Europejskiej”
). Można zatem przyjąć, że prawie każdy z nas zna kogoś, kto zmaga się ze sobą. Bądźmy uważni. Nieważne, czy i jaki talent posiadamy.

Fot. BocaJuniors.com

BR

Notatka #23: list(opad) sprzed lat

14.11.1862, Paryż

Mam czasem tak skłopotaną głowę, że niekoniecznie za zupełną logiczność pisań moich poufnych odpowiadać mogę i winienem. (…)

(…) Oto jest społeczność polska! – społeczność narodu, który nie zaprzeczam, iż o tyle jako patriotyzm wielki jest, o ile jako społeczeństwo jest żaden.
Wszystko, co patriotyzmu i historycznego dotyczy uczucia, tak wielkie i wielmożne jest w narodzie tym, iż zaiste że kapelusz zdejmam przed ulicznikiem warszawskim – ale – ale wszystko to, czego nie od patriotyzmu, czego nie od narodowego, ale czego od społecznego uczucia wymaga się, to jest tak początkujące, małe i prawie nikczemne, że strach wspominać o tym!
(…)
Jesteśmy żadnym społeczeństwem.
Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym.
Może powieszą mię kiedyś ludzie serdeczni za te prawdy, których istotę powtarzam lat około dwanaście, ale gdybym miał dziś na szyi powróz, to jeszcze gardłem przywartym chrypiałbym, że Polska  jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród.
Kto zaś jedną nogę ma długą jak oś globowa, a drugiej nogi wcale nie ma, ten – o! – jakże ułomny kaleka jest!
Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach, jak znakomitym jest narodem we wszystkich Polaka poczuciach, tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne – monumentalnie znamienite. Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł – i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi… Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem…
(…)

Cyprian Norwid

Wszystkiego najlepszego z okazji Narodowego Święta Niepodległości!

BR

PS  To fragment listu Norwida do Michaliny Zaleskiej za: Cyprian Norwid, Pisma wierszem i prozą, wybór i wstęp Juliusz W. Gomulicki, Warszawa 1973, s. 322-323.

Londyńska ulica została nazwa na cześć pubu, ale na odsiecz przyszedł Jan III Sobieski, przynajmniej według Wikipedii

Notatka #22: gniew

26.10.2020, Warszawa

Trudno dziś pisać o czymś innym niż o wyroku powolnego rządowi Trybunału Konstytucyjnego.* I pewnie wielu z nas zastanawia się, co oni robią i czy może tym razem nie przelicytowali? Niestety, nie sądzę. Ten ich tetris ma sens, bo na końcu gry jest władza. A wszystko inne: pieniądze, stanowiska i rząd dusz, o którym marzą to bonusy.

Skandaliczny wyrok TK raczej nikogo nie zdziwił, a jednak skala sprzeciwu społecznego jest chyba lekko zaskakująca dla wszystkich. To już nie jest 10 tys. parasolek i kilka ostrych wypowiedzi w przestrzeni publicznej. To jest prawdziwa wściekłość, która napędza walkę. Oby jednak #tojestwojna nie było hasłem dosłownym. Pół biedy, że nie trafia do mnie, bo pachnie przemocą, ale nie wydaje mi się, by trafiło do tych mniej przekonanych i/lub do ludzi z mniejszych miast i wsi. Tymczasem bez nich nie uda się skłonić tej władzy do ustępstw. Jeśli nie będzie więcej takich Sochaczewów, w którym w weekend protestowało ponad tysiąc osób na 38 tys. mieszkańców, to płomień szybko wygaśnie. Obawiam się też, że przesilenie może nastąpić dopiero, gdy dojdzie do tragedii – zbyt ostrej interwencji policji, jakiegoś wypadku czy, odpukać, działania terrorystycznego. Walka tak, wojna nie. Gniew tak, nienawiść nie. Tak to widzę.

Chwilami mam wrażenie, że ta gra jest ustawiona, tyle że przez kiepskiego szulera. Trzeba było zająć lewaków kwestią aborcji, by wreszcie dali spokój z tym LGBT, a minister Czarnek mógł się zabrać za formowanie nowego Polaka. Przy okazji można przykryć protesty rolników przeciwko tzw. piątce dla zwierząt oraz indolencję w walce z zarazą. A przecież już do kolejki po wsparcie dołączają ludzie z branży fitness i gastro. I jak tu spokojnie szykować lockdown? Na szczęście policja jest po właściwej stronie, a wojo na ulicę zawsze zdąży się wysłać. Dobrze, że przynajmniej odpuściły unijne szwadrony praworządności.

Mam jednak nadzieję, że Mistrzowie Polski w Rządzeniu solidnie się pomylą, a na to #wypierdalać zasłużyli tyle razy i tak bardzo, że powinni się cieszyć, że jeszcze po nich nie przyszli. Lub nie przyszły. Jeszcze.

* Dla jasności: według większości prawników ekipa magister Przyłębskiej jest tylko atrapą Trybunału Konstytucyjnego.

BR

PS Jestem w trakcie pierwszego sezonu serialu „Opowieści podręcznej” i odnoszę wrażenie, że to wizualizacja marzeń chłopców prawicowców. Ja trzymam kciuki za June!

Źródło: Christopher Mineses / mashable.com

Notatka #21: jutro będzie futro

20.09.2020, Warszawa

Minęło już trochę czasu od ostatniego tekstu i zastanawiam się, czy jest do czego wracać? Zakładając, że rację mają specjaliści twierdzący, iż koronawirus zostanie z nami na długo, to trzeba albo się przystosować i zacząć pisać dzienniki, albo porzucić pisanie i skupić się na ratowaniu własnej firmy, środowiska naturalnego lub zdrowego rozsądku.

Chociaż na to ostatnie może być już za późno. Bo jeżeli pan Jarosław okazuje się najbardziej radykalnym obrońcą zwierząt, któremu piątkę przybić powinni wszyscy punkowcy, to znaczy, że świat stanął na głowie. Albo, że to zwykła polityka i wcale nie o zwierzęta tu chodzi.
W zamierzchłych czasach, gdy byłem młodym gniewnym idealistą, w necie – wróć: na ulotkach i w zinach – pojawiały się różne antyfutrzarskie hasła. Jedne zgrabne i przewrotne, jak np. „Tylko bestie noszą futra”, inne bardziej bezpośrednie: „Futro – luksus za cenę śmierci i cierpienia”. Miałem też przypinkę z wyznaniem: „Ulegając modom, zniewalasz sam siebie”, która chyba też była związana z tą tematyką. I dziś, po dwudziestu z górą latach, spełnienie młodzieńczych postulatów może zapewnić satrapa z Żoliborza.
To ironia losu czy znak czasów?

Ulotka z lat 90. Federacji Zielonych

Kupowałem niedawno prezent dla 18-letniego siostrzeńca i będąc w księgarni zacząłem się zastanawiać, co czytają licealiści? Kiedy mój wzrok padł na „Waldena” H.D. Thoreau uzmysłowiłem sobie, że nie mam pojęcia. Pamiętam za to, że o życiu w lesie czytałem właśnie jakoś w trzeciej klasie ogólniaka i choć dziś eseje myśliciela z Concord mogą się wydawać nieco naiwne i nie zawsze przystające do rzeczywistości, to na pewno są znakomitym ćwiczeniem intelektualnym, wzmacniającym wrażliwość i empatię. Zresztą, „Walden” to kopalnia aforyzmów niemal na każdy temat, animalny również. Oto co Thoreau pisał dobre 160 lat temu:

Niezależnie od tego, co sam praktykuję, nie mam wątpliwości, że przeznaczeniem gatunku ludzkiego w miarę stopniowego postępu jest po części skończyć z jedzeniem zwierząt. To niechybnie nastąpi, podobnie jak u dzikich plemion skończono z jedzeniem siebie nawzajem wskutek zetknięcia się z ludźmi bardziej cywilizowanymi. [1]

Niestety, ja również praktykuję co innego, ale HDT miał rację, choć niekoniecznie co do samego uzasadnienia.
W księgarni spędziłem niemal godzinę i ostatecznie kupiłem książkę o rozwoju prywatnej astronautyki z posłowiem Stephena Hawkinga. Mam nadzieję, że M. znalazł w niej coś dla siebie. A ponieważ planuje studiować medycynę, to wierzę, że wrażliwości i empatii mu nie zabraknie, nawet jeżeli nigdy nie sięgnie po „Waldena”.

BR

PS Oby tytuł tej notatki, nawiązujący przy okazji do akcji Fundacji Viva!, był przewrotnie proroczy i nasi parlamentarzyści wespół z panem Andrzejem dźwignęli temat.

[1] H. D. Thoreau, Walden czyli życie w lesie, tłum. Halina Cieplińska, Warszawa 1991,
PIW, s. 263-264.

Notatka #20: znad morza

15-16.08.2020, Gdańsk-Warszawa

Niemal równo pięć miesięcy temu byłem ostatni raz w Trójmieście. Wracałem w przededniu pomoru, pośród plotek o zamykaniu miast i wojsku na ulicach. Wtedy nie widziałem morza, nie było okazji, teraz wreszcie jest. Morze nie wystraszyło się wirusa, nie uciekło i nadal świeci odbitym blaskiem.

Na plażach w Gdańsku tłum jak na Dworcu Centralnym i ruch jak na Marszałkowskiej, choć to już trochę przestarzałe porównania. A poza tym na dworcach ludzie noszą maseczki. Chyba. Podobnie w hotelu – tu występuje maskowanie teoretyczne, bo niemal co druga osoba – i nie tylko goście – nie zasłania nosa, więc równie dobrze maseczki sprawdząją się na łokciach. Chwilami odnoszę wrażenie, że wirus jest gdzieś daleko, nawet dalej niż na Śląsku czy w Małopolsce, raczej gdzieś tam na świecie albo nawet na innej planecie. Może dlatego w toaletach na stacjach benzynowych ręce można w najlepszym wypadku osuszyć, a nie wytrzeć; w łazienkach w knajpach czasem brakuje nie tylko papierowych ręczników, ale i mydła; a w tzw. obiektach handlowych i usługowych dominują odrażające konsystencją i zapachem środki do dezynfekcji, których po jednokrotnym użyciu instynktownie się unika. No i oczywiście są maseczki, które obsługa lokali ściąga, jak tylko rusza w stronę zaplecza. I piszę to ze świadomością, że nie jestem mistrzem w przestrzeganiu zasad – mój ojciec regularnie mnie poucza w tej kwestii, a ja się śmieję, że kupię sobie zestaw ochronny P1.

Oczywiście gadamy przez telefon, bo wizyty nadal unikam – w Działdowie co 40. mieszkaniec jest objęty kwarantanną domową, a choruje już 1 na 400. Ile jest takich 20-tysięcznych miast, których nie widać w statystykach, a które za chwilę mogą być niewydolne, nie tylko w zakresie opieki zdrowotnej, ale po prostu nie będą w stanie realizować swoich podstawowych funkcji, bo zabraknie nauczycieli, strażaków albo urzędników? Czy wtedy dowiemy się, że to sprawa samorządów, a jedynym wsparciem będą szwadrony terytorialsów dostarczające ludziom chleb i wodę?

Niestety, jest kiepsko i na razie nie zanosi się, że będzie lepiej, nawet jeżeli dziś było trochę mniej zachorowań niż wczoraj. Okazuje się bowiem, że siłą narodu, wspartego mądrością rządzących, wybraliśmy wariację na temat modelu szwedzkiego i brytyjskiego (tego z początku pandemii) – trzeba to przechorować i żyć dalej. Albo nie przeżyć. Zawsze jest jakieś wyjście.

Morze swoim majestatem przynosi spokój. Jest jak najtrwalszy punkt odniesienia, jeśli można tak określić fale morskiej piany. Szkoda tylko, że latem trudno zostać z nim sam na sam.

BR

Notatka #19: Coelho nie pomaga

05.08.2020, Warszawa

Właściwie powinienem zacząć od zniechęty czyli namawiać i odradzać jednocześnie. Kto dobrze sypia i jest lekkim optymistą, niech sobie tego nie psuje. A kto widzi świat w nieco realniejszych barwach i lubi rozkminy, może śmiało sięgnąć po nowy serial z Markiem Ruffalo.

„To wiem na pewno” nie jest to wybitny serial. Nie hula od pierwszej minuty, nie wciąga jak wir i spokojnie można odpisać na esemesa. Czasem się dłuży, a czasem niepotrzebnie miesza szyk narracji. Ale to też taki serial, który wydaje się, że został nakręcony po to, by widz mógł sobie przypomnieć, co oznacza niechciana praca domowa.

Oglądasz, bo wiesz, że powinieneś. I niby jest nieźle, Ruffalo gra znakomicie, ale jednocześnie jest ciężko i pod górę, jak na parkingu w galerii handlowej, na który wjeżdżasz wysłużonym autem. I już w trakcie pierwszego odcinka zastanawiasz się, czy oglądać dalej? Ale oglądasz. Może nie na raz, choć to tylko sześć odcinków, może nawet przez miesiąc, ale oglądasz. I nie możesz przestać, bo ta historia odwołuje się do jakichś takich emocji, które w sobie nosisz i którymi na co dzień się nie zajmujesz. I kiedy kończy się ostatni odcinek wcale nie czujesz satysfakcji czy ulgi. Raczej sprawdzasz w sieci, gdzie kupić książkę Wally’ego Lamba, która jest kanwą serialu. I dopiero, gdy okazuje się, że to cegła na 800 stron, to przychodzi ulga, że producenci zdecydowali się na miniserial.

Kiedy ogląda się takie historie, to trochę jakby zaglądać komuś przez ramię jego psychoterapii. Albo przypominać sobie różne biblijne przypowieści weryfikowane przez brutalną codzienność / prozę życia. Do głowy przychodzą wszystkie banalne powiedzenia o tym, że biednemu wiatr w oczy, że wyrządzone zło wraca, że taka karma. Dopasować można też niejeden cytat z Paulo Coelho, np. Przebaczenie jest dwukierunkową drogą, bo ilekroć przebaczamy komuś, przebaczamy również samemu sobie. (felieton w „Zwierciadle” 07/2007). I co? I nic. Ból pozostaje bólem, złość złością, zaś triada: wiara, nadzieja, miłość dużo lepiej wygląda na kartkach katechizmu niż sprawdza się w realnym życiu. Taki to serial.

A Mark Ruffalo to nie tylko świetny aktor, ale i jak się wydaje, nieprzeciętny człowiek, zaopatrzony zapewne w spore zapasy cierpliwości. Jako dziecko cierpiał na niezdiagnozowane ADHD, wziął udział w ponad 600 castingach, zanim zaczęto go dostrzegać, a kilkanaście lat temu zwalczył guza mózgu, który na rok sparaliżował mu mięśnie twarzy. Jest aktywny społecznie – wspiera społeczność LGBT i ruch pro choice, bardzo nie lubi G. W. Busha, a w poprzednich wyborach prezydenckich w USA poparł Berniego Sandersa. Klasyczny lewak z trzema nominacjami do Oscara! Co ciekawe, każda z nich jest za rolę drugoplanową: „Wszystko w porządku” (2010), „Foxcatcher” (2014) i „Spotlight” (2015), głośny, także u nas, film o tuszowaniu pedofilii przez amerykański kler. Choć wcale bym się nie zdziwił, gdyby dla tzw. statystycznego widza Ruffalo miał twarz Hulka z „Avengersów”.

Mark Ruffalo jako Dominick Birdsey w „To wiem na pewno”
fot. Atsushi Nishijima/HBO, źródło: http://nytimes.com

Miłego oglądania!

BR

PS Nie dałem nawet linku do trailera, bo K. obraziłaby się na mnie za spoilerowanie, a wiem, że już zaczęła oglądać.