czytanie

Kiedyś to był czerwiec!

Ćwierć wieku. Brzmi poważnie, ale faktycznie w tych dniach mija 25 lat od wydarzenia, które miało duży wpływ na moje życie. Oczywiście to kwestia perspektywy, bo wtedy wydawało mi się, jak pewnie wielu nastolatkom, że pomysły po prostu się realizuje. A pomysł był Agnieszki. I chyba na początku było nas czworo, a finalnie siedmioro. Byliśmy w podobnym wieku, ale nie byliśmy z jednej paczki. Prawie wszyscy byliśmy z tego samego osiedla i prawie wszyscy chodziliśmy do tego samego ogólniaka. A wcześniej niemal wszyscy chodziliśmy do tej samej podstawówki. Tak naprawdę jedyna zmienna, która była stała to wrażliwość. Taki banał.

To była akcja w stylu DIY, mieliśmy pomysł i wsparcie polonistki prowadzącej szkolne konkursy poezji oraz zaprzyjaźnionej bibliotekarki, która była dobrym duchem wielu inicjatyw kulturalnych w naszym mieście. Zebraliśmy materiał, przepisałem go na komputerze (niestety nie obyło się bez pomyłek, które skorygowaliśmy erratą), Ania użyczyła na okładkę swoją ilustrację, a w drukarni uwierzyli mi na słowo, że zapłacimy za zamówienie, jak tylko będziemy mogli. Dzień przez końcem roku szkolnego odebraliśmy towar, który – jak się okazało – stał się lokalnym bestsellerem i w ciągu dwóch dni sprzedaliśmy większość nakładu. Tytuł był poetycki, a jakże! „Dając tylko miłość / Dla świata jesteście niczym / Dla kogoś jesteście całym światem”, wersy zaczerpnięte z wiersza Daniela. Do dziś mi się podoba, tylko nie pamiętam, kto go wybrał.

Czerwiec 1998 r. był pełen wrażeń. Nie byłem pewien, czy zdam do następnej klasy, a jednocześnie mogłem z dumą pokazać rodzicom tomik wierszy, który wydaliśmy. Wprawdzie w półoficjalnym obiegu, bo książka formalnie nie miała ani wydawcy, ani numeru ISBN. Ale była czymś więcej niż zin, którego redagowałem. To była książka. To były wiersze. To była emanacja mocy i sprawczości. I przy okazji, co doceniłem dopiero po latach, połączyliśmy przyjemne z pożytecznym, bowiem zysk ze sprzedaży tomiku przeznaczyliśmy na zabawki, które trafiły do domu dziecka.

(Jakiś czas później wydaliśmy drugi tomik, z większą grupą autorów, przy wsparciu sponsora i miejskiej agendy i oczywiście bardziej profesjonalnie (tzw. egzemplarz obowiązkowy „Zanim powiesz…” trafił do zbiorów Biblioteki Narodowej). Ale to już było coś innego, brakowało tej szczeniackiej energii, a mnie napędzała głównie chęć zrobienia tego samego co wcześniej, tylko lepiej.)

Pokończyliśmy szkoły, rozjechaliśmy się po świecie, minęły lata. Nikt z naszej siódemki nie został zawodowym (sic!) poetą. Mam jednak nadzieję, że dla każdego z nas był to istotny moment, którego przypomnienie wywoła choćby mały uśmiech.  

Agnieszka, Ania, Daniel, Darek, Magda, Magda, dziękuję.

I serdeczne pozdrawiam Panią Ewę i Panią Janinę, które nam pomogły przy obu tomikach.

#byliśmymłodziocośnamchodziło #wierzęwpoezję

BR, czerwiec 2023

PS 1 Nie wiem, czy wszystko dobrze zapamiętałem, bądźcie wyrozumiali!

PS 2

xxx

Przychodzą takie dni, gdy trudno mi zrozumieć,
jak to się stało, że jeszcze niedawno martwiłem się, że Pani Ewa
nie przepuści mnie do następnej klasy, bo matematyka
nigdy nie była moją mocną stroną i na lekcjach
wolałem pisać wiersze niż być obecny.
Teraz wszyscy mamy po czterdzieści lat,
rozpięci pomiędzy rodziny, sobotnie grille i codzienne zmartwienia,
ja nadal piszę wiersze, tylko rzadziej
i mam nadzieję, że trochę lepsze.

W przypływie wspomnień zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej,
gdybym wtedy nie zdał i jak bardzo wpłynęłoby to na moje życie?
Być może obracałbym dziś milionami i dziękował Pani Ewie,
że dała mi sowitą nauczkę?

Podobno matematyka to poezja i najwyższe piękno,
czy to znaczy, że tamten nastolatek wybrał niewłaściwą bramkę?

15.07.2020

Kilka zdań o pisaniu i czytaniu

Może jednak czytanie ma przyszłość? W ubiegłym roku Polacy wydali ponad 30% więcej pieniędzy na książki niż w roku 2021 r. [1] Jednocześnie znikają małe księgarnie, a na rynku rozpychają się sklepy internetowe i dyskonty oferujące książki po tak niskich cenach, że te na okładkach wydają się absurdalne. Gdzieś w tym wszystkim jest czytanie, które już dawno dało się wyprzedzić pisaniu, nadpodaży słów, półkom, które trzeszczą pod ciężarem książek i czytnikom, których procesory aż piszczą na myśl o kolejnych e-bookach. A przecież coraz więcej osób nie czyta książek, tylko ich słucha.

Może jednak pisanie ma sens, mimo tego galopu autorów, wydawców, blogerów i dziesiątek godzin poświęcanych przez nas na oglądanie seriali? Każdy ma swoje zdanie na niemal każdy temat i wielu z nas chętnie tym zdaniem się podzieli, pisząc, robiąc zdjęcia, kręcąc filmy. Wytwarzamy niepoliczalne ilości treści i jednocześnie, pomiędzy interesami, obowiązkami, relacjami i snem, szukamy – z mniejszą lub większą determinacją – tego, na co chcemy strawić tzw. wolny czas. Oczywiście doradców, czy raczej podpowiadaczy, jest całe mnóstwo: celebryci, biznesmeni, politycy i kapłani. I tak jak od czasów Orłów Górskiego każdy Polak zna się na piłce nożnej, tak w ostatnich latach okazało się, że doskonale znamy się na medycynie, ekonomii, wojnie (#wolnaukraina) i oczywiście na moralności – od jakiegokolwiek boga lub od jego braku by się ona nie wywodziła. I tak się kręci. Jedni piszą, drudzy czytają, trzeci udają, że rozumieją. Sam się na tym łapię, że nie wszystko jestem w stanie przyjąć i przetrawić, nie z powodu kłopotów z myśleniem abstrakcyjnym, a raczej z powodu niewystarczających kompetencji intelektualnych; braku chęci zgłębienia czegoś, co wymaga większego wysiłku; deficytu skupienia. Ale jednak ciągle czytam i cieszę się, że ktoś wcześniej napisał. Bo nawet jeżeli łatwiej zapamiętuje się sceny i dialogi z filmów, to słowa z powieści czy wierszy wchodzą w człowieka głębiej i pilnują, by ten czy ów nie był (zbyt) spokojny. A spokoju podobno przybywa z wiekiem i doświadczeniem, gdy człowiek już wie, czym jest żałoba i rozpacz tak gwałtowna, że dławi rytm serca i przyszłość (…) / olśnienie musi pertraktować z tygodniami postu, / musisz wybierać i rezygnować, grać na zwłokę (…). [2] Poezja poszerza świadomość. To olśnienie, które mi towarzyszyło wiele lat temu, gdy zacząłem czytać wiersze Adama Zagajewskiego, nie mija, choć rzeczywiście współistnieje z postem, bo treści zapadających w pamięć i/lub w serce jest nieproporcjonalnie mało w stosunku do ich nakładów, dziś liczonych częściej w gigabajtach niż w stronach.

Gdyby nie czytanie, nie próbowałbym pisać, a robię to dobre ćwierć wieku, ciągle z nadzieją, że ma to sens; chociaż ta nadzieja się gubi, zagrzebuje w tygodniach, miesiącach, latach zwątpienia. To czytanie sprawiło, że próbowałem być dziennikarzem, opisując świat bazując na faktach, łączących się z uczuciami, zamierzeniami i decyzjami konkretnych ludzi. Pisanie nadal może mieć sens, ale czy ma sens dzielenie się nim? Czy ludzie mają chęć poznawać opinie innych? To pytanie od lat stawiają sobie wydawcy i redaktorzy prasy drukowanej. Niewielu ludzi zaczyna dzień od lektury gazety, reportaże prasowe coraz rzadziej wstrząsają światem – o oddziaływaniu zbliżonym do tekstów Boba Woodwarda i Carla Bernsteina na temat afery Watergate można już tylko pomarzyć. A ostatnim aktem dziennikarstwa w starym stylu, wypatrywanego jeszcze przez czytelników, były teksty reporterów „The Boston Globe” o molestowaniu seksualnym i pedofilii w Kościele katolickim (2002-2003). Niby nadal padają zapewnienia, że pogłoski o śmierci prasy są przesadzone, a jednocześnie korporacje wydawnicze na potęgę zamykają tytuły, redukują zatrudnienie i przenoszą treści do Sieci, zapewniającej stabilniejsze przychody i zapewne większe dochody niż udoskonalony wynalazek Gutenberga.

Reportaż, który miał znaczenie – Anna Bikont o zbrodni w Jedwabnem, „Gazeta Wyborcza”, 10.03.2001 r.

Pisanie może mieć sens również wtedy, gdy dom i szkoła – jakkolwiek symbolicznie i niejasno brzmią te pojęcia – przyczynią się do rozwinięcia w młodych ludziach nawyku czytania. Wtedy jest dużo bliżej do pasji i samodzielnego odkrywania, jak wiele oferuje ta prosta czynność. W podstawówce jednym z najważniejszych miejsc była dla mnie biblioteka i przywilej buszowania między regałami, co wówczas nie było takie oczywiste, bo to nauczyciel czy bibliotekarz (zwykle bibliotekarka) miał przemożny wpływ na dobór lektur młodego człowieka. Można sobie żartować z dzieciaków czytających w latach 80. i 90. książki Karola Maya o Dzikim Zachodzie, ale przecież jego powieści o Winnetou były znakomitym ćwiczeniem wyobraźni. Mam nadzieję, że podobną funkcję pełnią dziś przygody Harry’ego Pottera, choć skala popularności książek J. K. Rowling i machina biznesowa sprawiły, że wyobraźnia ma tu mniejsze pole do popisu, skoro zmaterializowano niemal każdy detal z powieści, a główny bohater już na zawsze będzie miał twarz Daniela Radcliffe’a. Ten mechanizm utożsamiania bohatera literackiego z emploi aktora to nic nowego, wszak trudno sobie wyobrazić Kmicica inaczej niż za pośrednictwem fizjonomii Daniela Olbrychskiego. Ale nie byłoby popkulturowego imperium J. K. Rowling i Warner Bros. oraz ikonicznej roli Olbrychskiego, gdyby nie książki. W latach 60. Antonina Kłoskowska opisując kulturę masową stwierdziła, że ekranizacja dzieł literackich skłania część widzów do zapoznania się z literackim źródłem filmu, podając jako przykłady Tołstoja, Hemingwaya czy Faulknera. [3] Pozostaje mieć nadzieję, że ten mechanizm zwrotny wciąż działa. I nadal najważniejsza jest dobra (o)powieść. Bo przecież wszystkiego nie da się pokazać? Chyba.

BR, 04.02.2023 r.

 

[1] https://rynek-ksiazki.pl/aktualnosci/polacy-kupuja-coraz-wiecej-ksiazek-ale-nie-w-ksiegarniach/, dostęp 03.04.2023, godz. 20.00.

[2] Adam Zagajewski „Mów spokojniej” w: A. Zagajewski, „Wiersze wybrane”, Kraków 2010, s. 204-205.

[3] Antonina Kłoskowska „Homogenizacja kultury masowej a poziom kultury” za: „Antropologia kultury, Zagadnienia i wybór tekstów”, wstęp i red. Andrzej Mencwel, Warszawa 2000, s. 503